wtorek, 19 maja 2009

Ku-ku!

18.05.2009. Poniedziałek.

Na deszcz zbierało się od samego rana. Chmury, niby niewinne obłoczki, z upływem dnia rosły i nabierały coraz bardziej niebieskawego odcienia. Wreszcie popołudniu widnokrąg jednoznacznie zasnuł się ciemnoniebieskim kolorem i w powietrzu czuć było deszcz.


Ptaki umilkły.

Powoli, jakby nieśmiało zaczęło padać, deszcz stopniowo gęstniał. Na wodzie od uderzających kropel tworzyły się bąble.
Majowy, ciepły deszcz.
Nie trwał długo, nawet nie godzinę. Od zachodu niebo ponownie rozjaśniało błękitem. Krople deszczu na liściach drzew świeciły w promieniach słońca jak roziskrzone gwiazdki.

Z kępy wierzb, w korony olch rosnących nad rowem, przeleciał ptak wielkości kosa w kolorze żółto-szarym. Wilga! - pomyślałem. Wiem, że w pobliżu przebywa bo słychać jej melodyjne „gwizdanie”

Schwyciłem aparat i pobiegłem do kryjówki z nadzieją, że uda mi się ją wypatrzeć w gęstwinie liści. Wilgi trudno się obserwuje ponieważ najczęściej przebywają wysoko w koronach drzew.
Również teraz nie zdołałem jej wypatrzeć.

Wtem niespodziewanie zjawił się inny gość. Z śródpolnych zadrzewień przyfrunęła na olchę kukułka.
Każdy zna jej charakterystyczne ku-ku ku-ku. Gdy odzywa się pierwszy raz danego roku dobrze jest mieć przy sobie chociaż kilka groszy aby nie być bez grosza cały rok. Wygląd kukułki jest natomiast mniej znany. Podobnie jak wilga często przebywa w gęstwinie koron drzew. Ta również przysiadła na grubej gałęzi olchy z opuszczonymi w ulubiony przez siebie sposób skrzydłami. Opuszczając skrzydła wygląda na niezwykle zmęczoną. Ale to tylko pozory. Na szarym konarze olchy była nieźle zamaskowana.

Oto jedynaczka-morderczyni swoich przyrodnich braci i sióstr. Wiadomo przecie, że kukułka po wykluciu się w obcym gnieździe, w pierwszych godzinach swojego życia, wyrzuca z gniazda wszystko co się w nim znajduje: zarówno jajka jak i pisklęta, jeśli się już wykluły.
Teraz siedziała spokojnie, co chwilę jednak z wielkim zainteresowaniem wyciągała szyję spoglądając w dól i na boki.

Tak trwała dobre pół godziny. W końcu wypatrzył ją trznadel i próbował atakować. Wyraźnie jednak czuł respekt wobec znacznie większego od siebie ptaka, zwłaszcza kiedy zirytowana jego atakami kukułka otworzyła w końcu dziób i pokazała jaskrawo pomarańczową gardziel. Trznadel zyskał tyle, że przesunęła się na gałęzi trochę dalej i dał za wygraną.
Nagle kukułka nieoczekiwanie sfrunęła na ziemię, a właściwie w rosnącą przy rowie pod olchą, kępę trzcin, traw i pokrzyw. Zniknęła mi z oczu w tej plątaninie zielska. Trwało to ok. minuty. Wyleciała stamtąd poganiana przez jakiegoś małego, niezidentyfikowanego ptaszka.
Czyli – myślę sobie – siedząc niby bezczynnie na drzewie cały czas obserwowała i wyczekiwała odpowiedniego momentu na podrzucenie swojego jajka do gniazda w szuwarach!

Czy jej się udało, czy pod olchą przybrani rodzice wychowają podrzutka?

wtorek, 12 maja 2009

Bociany zza miedzy.

12.05.2009. Wtorek


Ptakami, które najbardziej pasują do tytułu mojego bloga są bociany.


Od wielu już lat gniazdują na słupie energetycznym stojącym na polu 15 m od mojej miedzy.



W tym roku, po przylocie na prima aprilis, gdy tylko trochę zreperowały i uzupełniły gniazdo, zabrały się za prokreację.




Obecnie, na zmianę, pilnie siedzą na jajkach. W każdej chwili powinny wykluć się małe bocianki. Tego momentu nie uda mi się bezpośrednio zaobserwować. Znakiem, że w gnieździe są pisklęta będzie karmienie ich przez rodziców oraz odgłosy podobne do syczenia wydawane przez młode. Dopiero po kilku dniach z czaszy gniazda zaczną podnosić się ich ciekawe główki a najczęściej czarne i po prostu zawsze głodne dzioby!


Trzy lata temu, gniazdo dość pokaźnych już rozmiarów zbudowane bezpośrednio na słupie, przechyliło się i zawisło na przewodach ale nie spadło. Bociany na przechylonym gnieździe nadbudowały poziomą warstwę i tak wychowały na nadbudówce młode. Jednak w styczniu następnego roku ta ekwilibrystyczna nieco konstrukcja podczas wichury zwaliła się ze słupa. Staraniem sołtysa, właściciela pola i moim skromnym Gmina wraz z Zakładem Energetycznym zafundowała bocianom platformę nad słupem. Wiosną z niepokojem czekałem na przylot bocianów: czy zaakceptują platformę i ogołocony ze starego gniazda słup?

Na szczęście nie miały z tym żadnych problemów. Odniosłem nawet wrażenie, że podwyższenie w wyniku zainstalowania platformy, im odpowiada. Może tak być w rzeczywistości ponieważ bociany zawsze budują gniazda w takim miejscu aby mogły do niego swobodnie dolatywać z każdej strony. Do gniazda przylatują zawsze pod wiatr aby wytracić prędkość i pewnie w nim wylądować.



W ubiegłym roku byłem świadkiem niecodziennej sytuacji. 2-3 tygodnie po przylocie bocianów/najpierw przyleciał jeden, drugi dołączył trochę poźniej /, pojawił się trzeci i za wszelką cenę chciał usiąść na gnieździe. Rozgorzała walka na całego pomiędzy przybyszem a dotychczasowymi mieszkańcami gniazda.

Nigdy nie podejrzewałem bocianów o taką zawziętość. Przez ok. pół godziny spychały się wzajemnie z gniazda używając skrzydeł, torsów i dzioba aż dziw, że nie polała się krew.

W końcu były tak wycieńczone walką, że z największym trudem podlatywały do gniazda i bałem się iż któryś z nich wpadnie w druty pod napięciem. W końcu przybysz zmordowany walką dał za wygraną i odpocząwszy na ziemi odleciał poganiany jeszcze przez zwycięzców.




Podejrzewam, że ten trzeci był prawowitym mieszkańcem gniazda z poprzedniego roku, stąd taka jego determinacja w walce. „Zabalował” jednak trochę za długo w ciepłych krajach i inny bocian zajął jego miejsce. Samo życie!

poniedziałek, 11 maja 2009

Leśny "kanonik".

09.05.2009. Sobota.
Wczesnym rankiem, przed godz. 5.00 byłem już z aparatem w mojej kryjówce na Rozlewiskach Białokoskich . Właśnie z łanu trzcin wylatywały setki szpaków. Nocują tutaj tego roku i o brzasku z wielkim hałasem, grupami po 100-200 sztuk, wylatują po nocnym odpoczynku. Współczuję pozostałym mieszkańcom szuwarów, bo szpaki to uciążliwi sąsiedzi ze względu na niezwykły harmider jaki czynią swoim świergotem.
Mnie właśnie interesowali ci pozostali mieszkańcy. Miałem nadzieję na ponowne spotkanie rodzinki gęsi gęgawy, jedynej gęsi lęgowej w Polsce. Widziałem je poprzednim razem: mama gęś i cztery żółto-brązowe maluchy pływały po wodzie, tata gęś czuwał na brzegu, przelatując co pewien czas z jednej strony na drugą, obie gęsi porozumiewały się gęganiem, zapewne o stanie bezpieczeństwa. Gąsięta pływały beztrosko, wyprzedzając nawet mamę w poszukiwaniu łakomych kąsków, jakimi były dla nich kwiatostany turzyc. Wyciągały przy tym swoje puszyste ciałka do góry aby dosięgnąć kłosków.


Po godzinie daremnego czekania zacząłem się zniechęcać. Nie było widać gęsi ani żadnych innych mieszkańców Rozlewisk. Perkoz rdzawoszyi wprawdzie odzywał się swoim "świńskim" głosem, kwiczy jak zarzynane prosię, ale z gęstwiny trzcin i turzyc nie chciał wypłynąć. Nawet niezawodne łyski gdzieś się pochowały.

Najbardziej chciałem zobaczyć, a przede wszystkim sfotografować, perkozki, najmniejsze perkozy żyjące w Polsce. Widywałem je na Rozlewiskach kilkakrotnie. Nigdy jednak nie udało mi się zrobić im dobrego zdjęcia. Albo było jeszcze zbyt ciemno, albo słońce świeciło w obiektyw, a kiedy wszystko zagrało zawiódł mnie AF /autofocus w aparacie/.


Także błotniaki stawowe, które poprzednim razem zaczęły znosić nieopodal mojej kryjówki materiał na gniazdo: zeszłoroczne, suche badyle z nad drogi, dzisiaj się nie pokazały.


Tak więc po chwili namysłu zwinąłem majdan i pojechałem nad jezioro w Luboszu sprawdzić co się dzieje u dzięcioła czarnego.Ten największy europejski dzięcioł, podobnie jak w ubiegłym roku, wykuł dziuplę w obumarłym pniu drzewa, na wysokości ok. 6-8 m.Zostawiłem samochód przy drodze i "zdezynfekowany" preparatem na meszki i komary obserwowałem drzewo z dziuplą. Już po chwili zjawił się dzięcioł czarny przy dziupli.Myślę sobie: mam aparat, statyw trochę czasu, trzeba zrekompensować sobie fotograficzne niepowodzenia na Rozlewiskach. Ostrożnie podszedłem bliżej ze sprzętem i zamarłem bez ruchu.Najpierw pojawił się dzięcioł duży, ale jaki on tam duży w stosunku do czarnego! Chyba tylko z nazwy. Uparcie obstukiwał jedno z sąsiednich drzew. W końcu na wys. ok 2m "wszedł" do połowy w drzewo. Okazało się, że wykuwał tam dziuplę. Zagłębiał się w rozpoczęty otwór i wydłubywał z niego strzępki drewna.


Wtem usłyszałem znajomy głos "kanonika", dzięcioł czarny ze względu na wygląd właśnie z nim mi się kojarzy. Nim zdążyłem przekierować obiektyw z dużego na czarnego, "kanonik" już wchodził do dziupli.



Czekałem aż wyfrunie z okiem przy wizjerze, zrobił to bardzo szybko, ledwie zdążyłem nacisnąć spust migawki.

Gdy odleciał mogłem spokojnie powrócić do obserwacji dzięcioła dużego, który mozolnie, acz bez większego zapału, pracował nad swoją dziuplą. Po chwili przyleciał drugi i się zmienili. Aha, myślę sobie, jest para! Lecz jeśli w takim tempie będziecie kuć dziuplę to dzieci doczekacie się na jesieni!


Pomny, że czarny może już w każdej chwili się pojawić, skierowałem aparat na drzewo z jego dziuplą, zostawiając dzięcioły duże przy ich mozolnej pracy. Przyleciał! Jak zwykle najpierw usiadł na drzewie nieopodal, ale tylko na małą chwilkę i zaraz sfrunął na swoje drzewo a tym samym w kadr mojego aparatu. Zaklinam: Aby tylko nic nie wysiadło! Pstryk! Jest, uff.



Zadowolony wycofuje się po cichu aby nie niepokoić nadmiernie ptaków. W końcu jestem tu intruzem. W samochodzie przeglądam niecierpliwie zdjęcia, wydają się udane. Można wracać.